Mycie samochodu to akt, a nie zadanie do zrobienia.
Podczas użytkowania pojazdu ten pokrywa się brudem, co jest normalne. Problemy zaczynają się nie wtedy, gdy jeździmy brudnym samochodem, ale gdy ów brud zamierzamy usunąć. To właśnie ten moment niesie ze sobą najwięcej zagrożeń, bo w tej chwili nasz lakier może ulec zniszczeniu. Dlaczego?
Odpowiedzmy najpierw na pytanie: czym jest brud uliczny? To mieszanina wszystkiego, co znajduje się na jezdni, drodze, w powietrzu czy osiada wraz z opadem atmosferycznym, a więc również każda zawiesina w powietrzu. To nie tylko substancje chemiczne rozpuszczalne w wodzie czy detergentach, ale też cząstki mineralne, które w wodzie się nie rozpuszczają. To one właśnie są największym zagrożeniem, gdyż pod postacią twardych depozytów są przesuwane po lakierze podczas mycia ręcznego, powodując zarysowania.
W skali makro to pył lub piach, który sklejony razem z substancjami oleistymi tworzy trwały film drogowy, którego usunięcie to zadanie procesu zwanego „pre wash” – czyli mycie wstępne. To ten właśnie proces ma za zadanie usunąć jak najwięcej filmu drogowego metodą bezdotykową. Wszystko po to, by zanim przejdziemy do mycia naszego samochodu metodą kontaktową, lakier był niemalże czysty.
To właśnie na tym etapie wstępnego mycia zachodzi penetracja zanieczyszczeń i ich odspojenie. Gdzie zatem miejsce dla gentlemana? Właśnie w tej chwili. Istnieją trzy metody mycia samochodów. Nikt o tym nie mówi, więc postanowiłem rozpocząć takowy temat.
Pierwsza z nich, którą osobiście preferuję, to metoda angielska. Nie opiszę jej całkowicie, ale skupię się na najważniejszym jej elemencie, czyli myciu wstępnym. To kluczowy moment przygotowania pojazdu do dalszej pielęgnacji w sposób, jaki robi to gentleman na wyspach – nie tak odległych, jak się zdaje. Nie zaczyna tej „randki” z grubej rury, pokrywając pojazd grubą warstwą białej piany, i nie wchodzi z wiadrem na bezczelnego, tylko przygotowuje samochód stopniowo, bacząc, by nawilżenie powierzchni było jak najwyższej jakości.
Czym i jak, zapytacie? Istnieją mało popularne u nas środki, które wykorzystujemy na etapie „pre wash”. Najczęściej produktem takim jest „traffic film remover” (TFR), który może występować w wersji mocno zasadowej lub o formulacji zbalansowanej i bezpiecznej dla lakieru noszącego na sobie jakąś formę zabezpieczenia.
Powiecie: „Ale ja mam pianę aktywną!” Ekstra, tylko teraz wracamy do naszej penetracji. Owe zjawisko to w dużym skrócie nasączanie filmu drogowego i jego odspojenie od karoserii w tak dużej ilości, jak to tylko możliwe, metodą bezdotykową. O ile piany aktywne robią to dobrze, to środki z grupy TFR radzą sobie z tym zadaniem jeszcze lepiej. Sekret tkwi nie tylko w składzie, ale też w formie – płyn nie spieniony posiada większe możliwości penetrujące niż mocno napowietrzona piana aktywna.
Czy zatem z tej drugiej trzeba zrezygnować? Absolutnie nie. O ile TFR załatwi za Ciebie grę wstępną i odspoi najtrwalsze zanieczyszczenia, to kolejny krok – zastosowanie piany aktywnej – jeszcze bardziej poprawi proces mycia wstępnego. Wszystko po to, by zaczynać naprawdę pomału i osiągnąć jak najlepszy efekt końcowy.
Jeżeli mycie samochodu to dla Ciebie zadanie do zrobienia – przepraszam za zabranie kilku minut Twojego czasu. Jeśli jednak tak dla Ciebie, jak i dla mnie, to akt, u którego końcu znajduje się doskonała przyjemność – rób to jak gentleman. Pomału. Bo sukces budujemy małymi krokami.
PS:
Bardzo się cieszę, że nasza rodzima firma ADBL postanowiła w końcu wprowadzić na rynek tak trudno dostępny u nas element, jakim jest rozsądnie działający TFR. Kolejny element układanki dostępny bez importu zza granicy. Tak trzymać!